Po raz kolejny polityka klimatyczna Unii Europejskiej posłużyła Zielonym do straszenia zachodniej opinii publicznej Polską. Lewicowy niemiecki dziennik Tageszeitung ogłosił w przeddzień spotkania ministrów ochrony środowiska UE w Brukseli, że Polska chce zaszantażować Unię. Ale strachy na Lachy...
Chodzi o błyskawiczną ratyfikację przez 28 państw Unii porozumienia ze szczytu COP21 w Paryżu. Dokument (w którym 195 państw świata uzgodniło konieczność ograniczania emisji dwutlenku węgla tak, aby nie dopuścić do wzrostu temperatury o ponad 2 stopnie Celsjusza w stosunku do epoki przedindustrialnej, a w miarę możliwości o 1,5 stopnia Celsjusza) wymaga ratyfikacji przez parlamenty krajowe.
Ponieważ w przypadku UE, która zobowiązała się do najambitniejszych na świecie redukcji emisji (o 40 proc. do 2030 r.), jest to porozumienie mieszane (krajowo-grupowe), potrzebna jest też wspólna ratyfikacja. Zaplanowano, że ministrowie ochrony środowiska państw UE na nadzwyczajnym posiedzeniu Rady Unii Europejskiej w piątek, 30 września w Brukseli postanowią o przeprowadzeniu ratyfikacji w specjalnym, przyspieszonym trybie.
Warunkiem wejścia w życie umowy paryskiej w skali globu jest potwierdzenie jej przyjęcia w drodze ratyfikacji przez przynajmniej 55 państw odpowiedzialnych za co najmniej 55 proc. emisji światowych. Jak dotąd porozumienie przeszło ratyfikację w 61 krajach, których emisje wynoszą łącznie 47,79 proc.
Złowieszczy list ministra?
W ramach uzgodnień i przygotowań do Rady UE w poniedziałek 26 września polski minister Jan Szyszko rozesłał do swych odpowiedników w Unii list, w którym podtrzymał bez zastrzeżeń zamiar i wolę wypełnienia przez Polskę umowy COP21. Nadmienił też, że Polska chętnie przystąpi do realizacji ostrzejszych zobowiązań zgłoszonych w Paryżu przez Unię Europejską, jednak "tylko na takich zasadach, które biorą pod uwagę specyfikę polskiej gospodarki". Identyczne zastrzeżenia wypowiadała już w Paryżu polska premier Beata Szydło. Minister zasugerował, że w trakcie przygotowań do piątkowej Rady UE pytano go "na poziomie międzynarodowym" i "w rozmowach telefonicznych" o stanowisko Polski.
Przypomniał zatem kolegom ministrom na koniec listu, że polskie stanowisko było znane wcześniej i nie uległo zmianie.
Polska podkreśla, że wypełniła z sutą nawiązką warunki protokołu z Kioto, redukując od 1988 r. emisję dwutlenku węgla o 32 proc., gdy musiała o 6 proc. Minister uściślił obecnie, że wykorzystanie przez nasz kraj potencjału pochłaniania przez lasy pozwoli zredukować rocznie 32 mln t dwutlenku węgla, budownictwo w nowoczesnych technologiach z drewna - 2,5 mln t, wykorzystanie biomasy leśnej i rolniczej do produkcji energii w ramach OZE - 5 mln t, elektrownie wodne - 13,5 mln t. Swój znaczący udział w redukcjach dwutlenku węgla mają też mieć polskie zasoby geotermalne.
Polska szantażuje Unię!
Publicyści Tageszeitung w Niemczech (a w ślad za nimi m.in. Gazety Wyborczej w Polsce) podnieśli larum, że "minister Szyszko chce pograć klimatem w Brukseli", stosuje szantaż, by wymusić zgodę na wspieranie przez nasz kraj energetyki węglowej, od której odwróciła się cała Unia. Jako przykład klimatycznego zaangażowania podano m.in. decyzję parlamentu Holandii, który kilka dni temu miał postanowić o likwidacji wszystkich elektowni węglowych, nawet tych, które zbudowano... przed rokiem. Luksemburski europoseł Zielonych Claude Turmes nazwał postawę Polski skandalem. Prąc przeciwko jedynie słusznemu kierunkowi Polska ma czelność budować nowe turbiny cieplne zasilane węglem, a jeśli nie dostanie na to zgody, zawetuje szybką unijną ratyfikację COP21. W rezultacie Unia nie zdąży z procedurą na kolejny szczyt klimatyczny w Marakeszu w listopadzie tego roku. A miała się na nim pochwalić wyprzedzaniem reszty świata we wdrażaniu polityki COP21 w życie.
What about Poland?!
Rezultaty czarnego piaru były dość oczywiste. W piątkowy poranek przed budynkiem im. Justusa Lipsiusa, do którego wchodzili ministrowie na obrady, dziennikarze zatrzymywali ich pełnymi niepokoju pytaniami "What abou Poland?!".
O dziwo urzędnicy zachowywali kamienny spokój i z uśmiechem odpowiadali, że żadne z państw członkowskich nie sprzeciwia się ratyfikacji. Na nagraniach sprzed rozpoczęcia rady widać też, jak Jan Szyszko po przyjacielsku wita się i rozmawia ze swym niemieckim odpowiednikiem Jochenem Flasbarthem. Ségolène Royal, francuska minister ekologii, trwałego rozwoju i energii powiedziała wręcz:
- Wczoraj otrzymałam list polskiego ministra, w którym zawiadamia, że właśnie skierował umowę paryską do ratyfikacji przez polski parlament. To świetne wiadomości!
A w Radzie UE spokojnie
Pełen spokój zachowywał też przewodniczący obradom Rady UE minister środowiska Słowacji László Sólymos, zapowiadając, że o efektach posiedzenia poinformuje na konferencji po jego zakończeniu.
Po dyskusji, która przeciągnęła się o prawie 3 godziny, ministrowie osiągnęli jednomyślność i wyrazili zgodę na ratyfikację porozumienia paryskiego przez Parlament Europejski na szybkiej ścieżce w przyszłym tygodniu.
Komisarz UE: Zrozumiałe, że uwzględniamy różnice
Miguel Arias Cañete, komisarz UE ds. polityki klimatycznej i energetycznej wyjawił, że kilka państw zastrzegło, że chcą uwzględnienia ich krajowej specyfiki.
Pytany bezpośrednio o Polskę, wyjaśnił, że zgoda dotyczy celów dla całej Unii, natomiast miksy poszczególnych państw kształtowane są oddzielnie:
- Musimy brać pod uwagę fakt, że są kraje, gdzie panują doskonałe warunki do rozwijania np. fotowoltaiki. Ale również takie, które muszą opierać się na określonym źródle surowcowym. To zrozumiałe, uwzględniamy te różnice - stwierdził Cañete podczas konferencji prasowej.
Wynika stąd, że postawa Polski nie tylko nie przeszkodziła w osiągnięciu sukcesu, ale też ośmieliła innych w UE do podkreślenia własnej specyfiki energetycznej. Słowa komisarza UE na temat różnych warunków krajowych stanowią de facto oficjalne poparcie dla stanowiska Polski i świadczą, że nasz minister - wbrew próbom storpedowania go - wyjeżdzie z Brukseli z tarczą.
Ile kosztuje polityka klimatyczna?
Unia zamierza corocznie wpłacać na rzecz mniej rozwiniętych państw, aby pomóc we wdrożeniu porozumienia paryskiego, sumę ok. 15 mld euro. Globalnie bogate państwa rozwinięte mają przekazywać biedniejszym, głównie Chinom, sumę 100 mld dolarów rocznie.
Zrozumienie wyrażone w piątek przez wysokiego przedstawiciela Unii ds. klimatu, że państwa UE mają różne warunki energetyczne, jest bardzo dobrą wiadomością. Różnic bowiem między poszczególnymi członkami UE jest więcej i są one istotne. Zdecydowanie nie wszystkie społeczeństwa UE mogą sobie dzisiaj pozwolić na własną wersję Energiewende (niemieckiej transformacji energetycznej od źródeł konwencjonalnych i atomu do OZE).
Dlaczego? Wystarczy porównać ceny elektryczności dla gospodarstw domowych, które właśnie w Niemczech wskutek ogromnych dopłat do "zielonej energii" wzrosły przez niecałą dekadę o prawie 50 proc.
Ile kto płaci za elektryczność w Unii?
Według oficjalnych danych Eurostatu w 2007 r. 1 kWh (z podatkami i ulgami) kosztowała tam nieco ponad 20 centów (0,2025 euro) a w połowie 2016 r. już prawie 30 centów (0,2996 euro). Dla porównania w Polsce, wspierającej się węglem, paradoksalnie elektryczność odrobinę potaniała. Koszt 1 kWh odpowiednio wynosił u nas przed dziewięciu laty w przeliczeniu 0,1380 euro a na początku tego roku 0,1332 euro.
Gdy jednak spojrzymy na cenę prądu skorygowaną przez unijnych statystyków o siłę nabywczą ludności, okaże się, że płacimy znacznie więcej, bo 0,2461 euro/kWh, a Niemcy 0,2878 euro/kWh. Obie ceny należą zresztą do najwyższych w Unii Europejskiej: drożej od Polaków płacą prócz Niemców już tylko Portugalczycy (0.3018 euro/kWh), Rumuni (0.2649 euro/kWh) i Hiszpanie (0.2647 euro/kWh). Przeciętna cena kilowatogodziny dla ludności w Unii wynosi 0,21 euro, a m.in. we Francji, Estonii, Belgii, Holandii, Luksemburgu i w całej Skandynawii jest dwu-trzykrotnie niższa od tej w Niemczech (0,09-0,16 euro/kWh).
Zgodnie z wyliczeniami UE Polska zaczyna przekraczać granicę tzw. ubóstwa energetycznego. Ma ono miejsce, gdy przeciętne wydatki gospodarstwa domowego na energię (łacznie z benzyną do aut i ogrzewaniem) zaczynają pochłaniać więcej, niż 10 proc. budżetu.
A kto "zanieczyszcza" naprawdę?
Spójrzmy jeszcze na dane o statystycznej emisji dwutlenku węgla liczonej na głowę mieszkańca, gdyż pokazują one, ile nieporozumień i mitów nawarstwiło się wokół polskiej energetyki: wskaźnik dla Polski wynosi według Banku Światowego (2011 r. ostatnie zagregowane dane) 8,3 t rocznie, a dla Niemiec odpowiednio... 8,9 t rocznie. Średnia dla UE wynosi 7,1 t rocznie, ale są wśród 28 członków takie kraje jak np. Luksemburg, emitujący per capita 20,9 t dwutlenku węgla na rok, Finlandia (10,2 t), Czechy (10,4 t) czy Belgia (8,8 t). Dla pełnego obrazu polityki klimatycznej warto też wiedzieć, że emisje idą w parze z rozwojem i bogactwem gospodarek. Na świecie - pominąwszy państwa naftowe, jak Katar (44 t) lub Kuwejt (28,1 t) - najwięcej dwutlenu węgla do atmosfery wysyłają np. obywatele USA (17 t), Australii (16,5 t), Kanady (14,1 t), ale także Estonii (14 t) czy Federacji Rosyjskiej (12,6 t).
Zieloni - zwłaszcza ci z Niemiec albo Luksemburga (gdzie dla odmiany prąd należy do najtańszych w Europie) mogliby przyswoić sobie powyższe dane, zanim znów - w nieskrywanym zamiarze rozłożenia naszej energetyki węglowej na łopatki - histerycznie oskarżą Polskę o skandaliczne... zatruwanie atmosfery.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Komentarz usunięty przez moderatora z powodu złamania regulaminu lub użycia wulgaryzmu.
Bardzo ciekawy artykuł
ty brawo popapraniec to ty smoleński PiSiorze nawiedzony!!!
Gratulacje. Bardzo dobry artykuł pokazujący problem z naszego punktu widzenia. A jak ktoś ma odmienne zdanie, to niech przedstawi przekonywujące kontrargumenty. Więcej takich tekstów. żeby w Polsce ludziska do cna nie byli ogłupieni!
oczywiscie PO paprancy by juz nas dawno sprzedali,bravo PRAWO I SPRAWIEDLIWOSC