Jeśli deficyt opadów przeciągnie się na jesień i zimę, w razie mrozów polski system energetyczny znalazłby się w znacznie bardziej dramatycznej sytuacji niż na początku drugiej dekady sierpnia br. - przestrzegają eksperci.
- Dramatyczna sytuacja hydrologiczna, jaka wystąpiła latem, gdyby miała swą kontynuację w okresie mroźnej zimy może już nie ograniczyć, ale wręcz sparaliżować działanie źródeł cieplnych, gdyby cieki wodne używane do chłodzenia zamarzły do dna - powiedział w poniedziałek (24 sierpnia) ekspert ds. energii dr inż. Tomasz Kowalak.
- Niż europejski, na którego terenie leży Polska, ulega stopniowemu stepowieniu; to proces, który 5 tys. lat temu wydarzył się na Saharze, która wcześniej była zielona krainą. Deficyt wody będzie się więc w tej części kontynentu tylko pogłębiał - przekonywał Kowalak. Tymczasem - jak podkreślał - polska energetyka jest w większości termiczna, co oznacza, że aby funkcjonować potrzebuje ogromnych ilości wody. Gdy jej brakuje, czy też jest zbyt ciepła, bloki na węgiel kamienny, brunatny czy gazowe nie mogą pracować.
- System (energetyczny) oparty na elektrowniach cieplnych, ze swej natury podatny jest na ryzyka wynikające z ekstremalnych temperatur jako jednego z przejawów ryzyk immanentnych - powiedział Kowalak. Dlatego - jego zdaniem - dalsze rozbudowywanie elektrowni cieplnych nie ma sensu.
Upały, które na przełomie lipca i sierpnia nawiedziły prawie całą Europę pokazały, że najlepiej poradziły sobie te kraje, które mają najbardziej zdywersyfikowany miks energetyczny i dobre połączenia transgraniczne. Jak zauważyła szefowa Forum Analiz Energetycznych dr Joanna Maćkowiak-Pandera, dobrym przykładem może tu być Francja, która 70 proc. energii czerpie z siłowni jądrowych, które wymagają dużych ilości wody. Francuzi, u których również wystąpiły problemy z wodą, dzięki swym transgranicznym połączeniom mogli odebrać prąd z Niemiec, gdzie z kolei - ze względu na duże nasycenie fotowoltaiką - w sieci była nadwyżka energii.
Jak mówił prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej Grzegorz Wiśniewski, gdyby w Polsce istniała generacja fotowoltaiczna o mocy 300 MW, czyli ok. 100 tys. najmniejszych instalacji (taka ilość fotowoltaiki przewidziana jest do zbudowania w instalacjach prosumenckich objętych taryfami gwarantowanymi) to nie byłoby konieczności ogłaszania - po raz pierwszy od prawie trzech dekad - 20. stopnia zasilania.
Według najnowszego raportu IEO aktualna (dane na koniec maja 2015 r.) moc skumulowana w systemach fotowoltaicznych w Polsce wynosi 40 MW, czyli tysiąc razy mniej niż w Niemczech.
Jak zwrócił uwagę Wiśniewski, 11 sierpnia br., kiedy to Polskie Sieci Elektroenergetyczne wprowadziły 20. stopień zasilania, a rząd umożliwił ograniczanie dostaw energii do 8 tys. odbiorców energii, jej cena na giełdzie skoczyła dziesięciokrotnie. Państwowe koncerny (energetyczne) zarobiły zaledwie w ciągu kilku godzin dodatkowe 10 mln zł. - powiedział Wiśniewski.
- Następnego dnia, już przy 20. stopniu zasilania, cena spadła do normalnego poziomu, ale zaskoczeni, nieprzygotowani na ograniczenia odbiorcy energii ponieśli w kilka godzin straty rzędu 100 mln zł - dodał.
Zdaniem ekspertów, rozwiązaniem problemu niedoboru mocy w krajowym systemie, są nie tylko wysokosprawne bloki węglowe. Jak podkreślali, trzeba - zdecydowanie szybciej niż dotąd - budować rozproszoną i zróżnicowaną energetykę odnawialną. W szczycie letnim bezpieczeństwo energetyczne miałaby wspierać energia słoneczna, w szczycie zimowym energia z wiatru i budowana stopniowo infrastrukturą magazynowania energii.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.