Konali, czekając na pomoc, która nadeszła bez mała dopiero 4 godziny później, ponieważ nikt w kopalni nie reagował na alarm, który włączył się w szybie o godz. 2.53, co zapisało urządzenie rejestrujące. W brygadzie brakowało jednej osoby - to pierwsze nieoficjalne ustalenia z dochodzeń w sprawie górniczej tragedii sprzed tygodnia, do których dotarła Trybuna Górnicza.
Dwunastu świadków przesłuchali w tydzień śledczy Specjalistycznego Urzędu Górniczego w Katowicach, którzy w ciągu dwóch miesięcy powinni ustalić, kto jest winien wypadku w szybie Piotr kopalni Mysłowice-Wesoła, gdzie w poniedziałek (26 sierpnia) śmierć poniosło trzech pracowników firmy Kopex - Przedsiębiorstwo Budowy Szybów, a jeden został poważnie ranny. Niezależne postępowanie wszczęła Prokuratura Rejonowa w Mysłowicach.
- Śledztwo prowadzone jest pod kątem niedopełnienia obowiązków w zakresie bhp i narażenia w ten sposób pracowników na niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu - wyjaśnił prok. Adam Siwoń, zastępca szefa mysłowickiej prokuratury, który nie wyklucza, że postępowanie może zakończyć się oskarżeniem nawet o nieumyślne spowodowanie śmierci.
Podczas wizji lokalnej zabezpieczono dowody rzeczowe, dokumentację robót PBSz oraz zjazdową w kopalni.
Przypomnijmy, że o godz. 2.53, z niedzieli na poniedziałek 26 sierpnia, oderwało się z uchwytów ok. 300 m montowanego w szybie kabla wysokiego napięcia, który ważył prawie 5 t i spadając na głowicę klatki, gdzie pracowali szybowcy PBSz, zmiażdżył ludzi.
Od początku zagadką była rozbieżność co do czasu tragedii. Kopex informował, że doszło do niej ok. godz. 3.20. Dyspozytor kopalni twierdził, że o tym, iż w szybie panuje podejrzana cisza, zaalarmowano go o godz. 4.17 i wtedy niezwłocznie rzucił do akcji zastępy ratownicze, które po godz. 6 rano dotarły na dach szoli, ratując rannego 46-latka, jedynego, który dawał znaki życia. Górnik trafił do Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego św. Barbary w Sosnowcu, gdzie przeszedł już m.in. pierwszą ze skomplikowanych operacji po złamaniu kręgosłupa. Najpierw jednak lekarze musieli walczyć, by ranny wyszedł z ciężkiej hipotermii. Leżał godzinami w przeciągu szybu mokry od wody spływającej szybem i był tak wyziębiony, że mógł umrzeć w każdej chwili.
- Na szczęście dysponujemy specjalistycznym urządzeniem grzewczym, które szybko podniosło temperaturę pacjenta - mówił dr Czesław Kijonka, ordynator oddziału ratunkowego, dodając, że granica dzieląca mężczyznę od śmierci z powodu wyziębienia była minimalna.
Śledczy rysują specjalną mapę, która pokaże, w których miejscach znajdowali się bezpośrednio przed wypadkiem i w jego trakcie oraz co robili pracownicy kopalni i PBSz odpowiedzialni za zapewnienie bezpieczeństwa montażu. Wcześniej informowano, że brygada PBSz liczyła 12 osób.
- Dyrektor SUG na podstawie przesłuchań i analizy dokumentacji nie ma wątpliwości, że brygada pracowała w składzie 11-osobowym, w tym 3 osoby z dozoru - poinformowała Trybunę Górniczą Jolanta Talarczyk, rzecznik WUG.
Okazuje się, że alarm szybowy (włączony automatycznie lub ręcznie przez rannych górników) został zapisany przez urządzenia rejestrujące (czarną skrzynkę) w dyspozytorni o godz. 2.53. W tym czasie na powierzchni powinna czuwać nie tylko stała obsługa - dyspozytor, maszynista, sygnalista, ale też pracownicy PBSz, którzy tragicznej nocy byli na zmianie. Górnicy zmieniali się w rurze szybowej co kilka godzin. Czwórka, która uległa wypadkowi, weszła na głowicę o godz. 2 w nocy, niecałą godzinę przed tragedią.
Wiele potwierdza, że szybowcy mogli się spieszyć. Zasada przy montażu kabli (których łącznie tysiące zaklinowano w ok. 200 polskich szybach) jest taka, że prace wykonuje się przez weekend, korzystając z przestoju w ruchu kopalni. Szybowcy rozpoczynają robotę w piątek wieczorem lub w sobotę i muszą zdążyć do poniedziałkowej porannej zmiany, gdy rozpoczyna się normalne wydobycie. W chwili wypadku pracownicy PBSz zamocowali 333 m kabla na 865 m jego długości, mieli więc za sobą ledwie trzecią część zadania. A mieli położyć dwa kable elektroenergetyczne, do tego kilka cieńszych, telekomunikacyjnych.
Specjalistyczny Urząd Górniczy zlecił laboratoryjne przebadanie próbek uchwytów i obejm, które odkształciły się, puszczając w dół tony kabla.
- Wyniki materiałowe powinniśmy poznać w ciągu 6 tygodni - mówi Jolanta Talarczyk, dodając, że Piotr Litwa, prezes WUG, prewencyjnie nakazał wszystkim zakładom górniczym sprawdzić dokładnie stan mocowań szybowych. Raporty mają trafić na jego biurko do 15 września.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Koszmar, który pokazuje co czeka polskie górnictwo w tak zwanej gospodarce rynkowej... Górnicze słuzby ratownicze to jedne z lepiej zorganizowanych służb, ale i one funkcjonuja już w bandyckich realiach naszej "rynkowej" gospodarki. Pod przymiotnikiem tym ukrywa się dzika chciwość, najbardziej czarną podłość, tchórzostwo, brak ludzkich zachowań wobec innych i bezwzględne eksploatowanie pracownika przez każdego, kto ma choć jeden gram władzy w swojej rączce. Polska rzeczywistość cofnęła sie już do wczesnego feudalizmu. Współczuję rodzinom poległych pracowników , którzy są kolejnymi ofiarami bezkarnej chciwości nazywanej gospodarka rynkową!
BHP jest od karania za koszulki bez atestu i gnębienia ludzi.
jest presja na wydobycie , prezesi muszą zgarnąc premie..Szybowcy musieli sie uwijac - w poniedziałek fedrunek !!!! :-/..Nie dali rady..Szczesc im Boże..Gluck auf..