Nic w wymiarze materialnym i doraźnym. Dużo w wymiarze prestiżowym, bo jednak Trybunał po raz drugi odrzucił stanowisko Komisji Europejskiej i stwierdził, że przekroczyła ona swoje kompetencje, kwestionując w 2007 roku wyliczenia naszego rządu i ograniczając uprawnienia do emisji CO2 dla polskich przedsiębiorstw o 26,7 proc.
Jeszcze więcej werdykt Trybunału może dla nas znaczyć już w najbliższej przyszłości, gdyż w tym roku Komisja Europejska "pochyli się" (jak ostatnio mówi się na salonach politycznych) nad naszym wnioskiem o derogacje, czyli przyznanie limitów bezpłatnych emisji CO2 na lata 2013—2020.
Kontra dla omnipotencji urzędników
Wyrok w Luksemburgu zapadł tuż przed świętami, 29 marca br., więc wydarzenie, na pewno ważne dla Polski i naszego stanowiska wobec unijnej polityki energetyczno-klimatycznej nie wywołało większej dyskusji, a komentarze specjalistów były rzeczywiście wysoce specjalistyczne, gdyż istota sporu Polski z Komisją Europejską wymaga dobrej orientacji w materii bardzo zawiłej i mającej kilkuletnią historię.
Skracając ją do najistotniejszych faktów i dat, wypada odnotować początek sporu, czyli rok 2007, kiedy KE narzuciła Polsce obniżony o 26,7 proc. roczny limit uprawnień do emisji CO2 na lata 2008-2012, zmniejszając go z 284,6 mln ton CO2 (wyliczonych i rozdysponowanych uprawnień dla polskich przedsiębiorców) do poziomu 208,5 mln ton.
Polska zaskarżyła decyzję KE do Trybunału Sprawiedliwości UE i doczekała się korzystnego rozstrzygnięcia we wrześniu roku 2009. Trybunał unieważnił wtedy arbitralną decyzję KE o przydziale krajowych limitów emisji gazów cieplarnianych dla Polski i Estonii na obniżonym poziomie. Aliści Komisja Europejska odwołała się od tego wyroku do Trybunału Sprawiedliwości UE i oto w marcu 2012 roku doczekaliśmy się właśnie wyroku drugiej i ostatniej instancji, w którym Trybunał po raz drugi odrzucił stanowisko KE, ponownie orzekając, że Komisja przekroczyła swoje kompetencje.
Sędziowie uzasadnili swój werdykt stwierdzeniem, że KE nie ma prawa dowolnie kwestionować obliczeń rządu, który zgłasza propozycję i zastępować ich swoimi danymi. Zdaniem sędziów KE arbitralnymi decyzjami chciała przypisać sobie "centralną rolę" w opracowywaniu krajowych planów, czego nie przewidują unijne dyrektywy. Trybunał odrzucił wszystkie argumenty KE i odmówił jej prawa do ustalania limitu uprawnień do emisji CO2 i innych gazów cieplarnianych. "Przyjęcie, że Komisja może ustalić taką liczbę, byłoby równoznaczne z przyznaniem tej instytucji kompetencji pozbawionych jakiejkolwiek podstawy prawnej."
Zwycięstwo prestiżowe czy pyrrusowe?
Czysty, słodki miód na serca ludzi spragnionych praworządności i szanowania zasad demokracji. Ale zanim krzykniemy: "Hurra, wygraliśmy! Utarliśmy nosa urzędasom z Unii!", musimy wrócić jeszcze do roku 2009, kiedy to Komisja Europejska, właśnie w wyniku wyroku Trybunału Sprawiedliwości ponownie oceniła nasz Krajowy Plan Rozdziału Uprawnień, opiewający na 284,6 mln ton CO2. I jeszcze raz go odrzuciła, narzucając ponownie wielkość uprawnień według swoich wyliczeń, czyli owe 208,5 mln t CO2, kompletnie ignorując wyliczenia polskiego rządu wskazujące, że koszty zakupu przez nasze przedsiębiorstwa dodatkowych praw do emisji wyniosą ok. 180 mln euro rocznie.
Komisja posłużyła się tym razem niemal szantażem, strasząc Polskę możliwością jeszcze większej redukcji uprawnień do emisji CO2. Dzięki tej "perswazji" nasz minister środowiska w roku 2010 potulnie przedłożył wysokim urzędnikom KE plan rozdziału uprawnień dla polskich przedsiębiorstw na lata 2008 - 2012, zgodny z limitem ustalonym przez KE, czyli na poziomie 208,5 mln ton CO2 rocznie.
Plan został szybko zatwierdzony i obowiązuje nas do końca roku 2012, a korzystny dla Polski wyrok drugiej instancji Trybunału w Luksemburgu niczego w tej sprawie nie zmienia. Możemy go sobie, co najwyżej, powiesić obok flagi z gwiazdami UE.
Jaka nauka płynie z tej kilkuletniej batalii?
Co wynika z tej walki z Komisją Europejską i dochodzenia swych praw w luksemburskim trybunale?
Wszystko zależy od tego, czy chcemy wreszcie czuć się pełnoprawnymi członkami UE, a nie kmiotkami, którym bywszy prezydent słodkiej Francji zalecił korzystanie z "prawa siedzenia cicho w kącie"...
"Instrukcja obsługi demokracji", zwłaszcza tej w wydaniu unijnym, wymaga gotowości i zdolności do walki o swoje, no i odwagi zmierzenia się z arogancją urzędników oraz omnipotencją urzędów na każdym poziomie zarządzania.
Myślę, że po 8 latach kosztownego pobierania lekcji na unijnych salonach mamy już wiedzę, jak to prestiżowe na razie zwycięstwo zamienić w realny atut i wykorzystać praktycznie w trakcie procedowania polskiego wniosku o derogacje CO2 (czyli darmowe uprawnienia do emisji) na lata 2013-2020.
Jeśli nie obronimy swoich racji, mając w kieszeni wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE, stwierdzający przekraczanie przez Komisję Europejską przyznanych jej uprawnień oraz brak poszanowania prawa wspólnotowego o podziale kompetencji pomiędzy KE a państwem członkowskim - to werdykt Trybunału straci walor prestiżowego, a stanie się zwycięstwem pyrrusowym. No i przykładem kpiny z prawa.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.