Komentarz do artykułu:
Adam Maksymowicz: Spór o jedną kopalnię miedzi

To nie jest biurokracja, choć na to wygląda. To swoisty "dwór". Każy szef musi mieć podwładnych, aby być ich szefem. Podwładni muszą wymyślać dla siebie zajęcie, aby uzasadnić swoje istnienie. Proszę też zauważyć, że każda modernizacja, pomysł, czy usprawnienie jest inicjatywą "góry" dyrektorów, prezesów itp. Ich pracownicy wcale nie są głupsi, a powiedziałbym, że nawet wręcz przeciwnie. Tylko, że w strukturze panowania, nieomylności władzy nie ma miejsca na jakąkolwiek inicjatywę niżej postawionych pracowników. To mentalność głęboko zakorzeniona w czasach PRL i to niezależnie od miłościwie nam panującej opcji politycznej. Tu nie ma pracy zespołowej. Tu jest rywalizacja, bezwzględna konkurencja, w której zawsze wygrywa wyżej postawiony w układach politycznych, towarzyskich itp. Zwycięzca musi mieć tylko kwakifikacje formalne. Choćby kupiony dyplom, zaliczone kursy, szkolenia itp. Spotkałem tutaj np. szefów z najwyższej półki zarządzania górnictwem, którzy ani razu przed objęciem stanowiska nie byli na dole i nie bardzo nawet wiedzieli na czym to wszystko polega. Po prostu mechanizm nakręcony czterdzieści lat temu teraz sam się jeszcze kręci z coraz większą trudnością i słychać w nim zgrzyty, zacięcia oraz spadającą jego wydajność i skuteczność. Maszynerię i styl PRL tylko modernizuje się i ulepsza, bez żadnych możliwości jego porzucenia raz na zawsze. Na czym zresztą nikomu nie zależy. Związkowa uwaga jest o tyle trafna, ze obie strony pragną, aby utrzymać ten stanu rzeczy. Stąd wzajemne tylko straszenie się, odgrażanie itp, bez żadnych propozycji zasadniczych zmian w funkcjonowaniu firmy. Faktyczny spór jest nie o sposób pracy, a o sposób podziału kasy. Bogdanka i Siarkopl w Tarnobrzegu są na wschodzie Polski, gdzie tego rodzaju mentalność nie zakorzeniła sie tak mocno jak tutaj na zachodzie. Przy dużo mniejszych możliwościach w górnictwie odnosi się tam dużo bardziej spektakularne sukcesy.