O przepraszam szanowny WUG. Tym razem pośpieszyłem się z moją opinią, przeczytałem uważniej komunikat o szkoleniu! Brawo WUG zrobiliście pierwszy krok na drodze wykreowania bezpieczniejszych „zabójczych” maszyn! Chciałbym jednak zwrócić wam uwagę, że szkolenia w sferze „zarządzania ryzykiem” przy eksploatacji to podejście od tyłu, pomimo tego , że jeszcze raz podkręślam, generalnie ruch jest w dobrą stronę. W analizach wypadkowości należy bowiem znaleźć zawsze „root cause” (ładnie brzmi!) a tu niezmiennie na pierwszym miejscu będzie sama MASZYNA - czyli „przykazania” dla konstruktora maszyny są najważniejsze. To od producenta zależy aby po wykonaniu OCENY RYZYKA tak ją zabezpieczyć aby potencjalne zagrożenia wyeliminować maksymalnie a dopiero gdy technicznie jest to niemożliwe o ryzyku szczątkowym poinformować użytkownika. W następnym kroku użytkownik na podstawie DTR producenta i swoich parametrów procesu produkucyjnego wykonouje własną ocenę ryzyka na stanowisku pracy czyli wprowadza zarządzenie ryzykiem. Logiczne prawda? Gdy najważniejsze ogniwo w procesie czyli brak prawidłowej oceny ryzyka z jego eliminacją na poziomie producenta nie istnieje , trudno o sensowne zarządzanie ryzykiem na szczeblu użytkownika.