"I w tym momencie dochodzimy do pytania, dlaczego pomimo tylu katastrof i ogromnych kosztow wypadków nikt w Warszawie nie pomyśli, żeby wydać przyslowiową złotowkę na prewencje niż płacić tysiące na koszty powypadkowe. Lub zmusić kopalnie do placenia stawek ubezpieczeniowych i chorobowych odzwierciedlajacych rzeczywiste koszty wypadków, co wymusi inne spojrzenie na BHP. Stosunkowo proste rozwiazanie." No właśnie, jak Pan słusznie zauważył problem jest pogrzebany w Warszawie. Dlatego tak, a nie inaczej zinterpretowałem wypowiedź prezesa, choć dosłownie chodziło w niej o to, o czym Pan pisze. Prezesowi nie wolno niczego domagac się od swoich zwierzchników pod groźbą, że poleci jego głowa. Zrobiłem to w jego zastępstwie i na własną odpowiedzialność. Proszę zwrócić uwagę, czy nawet po najtragiczniejszych wydarzeniach w górnictwie, zwierzchnik prezesa w osobie minstra środowiska zabrał w tej sprawie głos. Nigdy! Róbta, co chceta, co mnie to obchodzi. Takie w uproszczeniu jest stanowisko tzw. warszawki. Mając wiele pretensji do działalności WUG nie możemy też zapominać w jakich okolicznościach i w jakich granicach może się on poruszać. Te granice i okoliczności trzeba zmienić, na korzyść dla polskiego górnictwa. W ten sposób nawet pod względem organizacyjnym jest ono świadomie i z premedytacją dezorganizowane. Wypadki i ich narastająca ilość są między innymi jedną z przyczyn tego stanu rzeczy. Podobne propozycje stawek ubezpieczeniowych w zależności od poziomu wypadków zgłaszałem już w poprzednich tekstach i nadal je popieram. Bicie po kieszeni w skali milionów złotych jest najbardziej skuteczną formą przestrzegania wszelkich przepisów i samoistnego dbania kadry o bezpieczeństwo zatrudnionych górników.