Prof. Jan Drenda, emerytowany pracownik Wydziału Górnictwa i Geologii Politechniki Śląskiej, zapowiada kolejne wydanie „Gramatyki gwary śląskiej”. – Staram się ją uprościć, żeby nie była tak skomplikowana i każdy mógł swobodnie się nią posługiwać – uchyla rąbka tajemnicy. Nowe opracowanie ma ujrzeć światło dzienne na wiosnę.
Przypomnijmy: prof. Jan Drenda całą swoją karierę naukowca i wykładowcy akademickiego poświęcił problematyce zagrożeń klimatycznych w podziemnych wyrobiskach kopalń. Śląską mowę zaś chłonął od dzieciństwa.
– U mnie w domu mówiło się po śląsku. Wśród kolegów również. Przywykłem do śląskiej godki i już w dorosłym życiu, jak tylko nadarzyła się okazja, to rozmawiałem po śląsku – mówił goszcząc w redakcji „Górniczej” i portalu nettg.pl z górą sześć lat temu, z pachnącym jeszcze farbą drukarską pierwszym wydaniem „Gramatyki gwary śląskiej”. Już wówczas alfabet śląski według prof. Jana Drendy pozbawiony był umlautów i tajemniczych daszków nad literami. Pod względem znaków graficznych, czyli liter, był tożsamy z alfabetem polskim. Różnił się jednak pod względem liczby samogłosek.
Zaproponowany przez prof. Jana Drendę alfabet posiada o jedną samogłoskę więcej niż alfabet języka polskiego. Język polski ma 44 głoski, w tym 8 samogłosek i 36 spółgłosek. Oprócz spółgłosek jednoznakowych występują spółgłoski dwuznakowe, takie jak: sz, cz, rz, ch, dz, dź, dż, oraz spółgłoski zmiękczone. Te wspomniane osiem samogłosek w alfabecie polskim oznaczamy jednak dziewięcioma literami ze względu na tożsame brzmienie głosek „u” oraz „ó”. W alfabecie śląskim te dwie głoski nie mają tego samego brzmienia. Stąd zaproponował wprowadzenie oddzielnie traktowanej samogłoski „ó”. W ten sposób język śląski posiada dziewięć samogłosek i 36 spółgłosek, czyli razem 45 głosek.
Co ciekawe, samogłoski ą, ę i ó w gwarze śląskiej mają inne brzmienie niż w języku polskim. Samogłoska „ó” jest samogłoską historyczną. Można ją nazwać „o pochylonym”. Samogłoska ta czytana po śląsku posiada całkowicie inne brzmienie niż czytana po polsku. Jest to dźwięk bardziej zbliżony do dźwięku samogłoski „o”. Bardzo dużą różnicę dźwięku posiada samogłoska „ę”, gdyż w gwarze śląskiej czytana jest jako „y nosowe”. Różnica dźwięku dla samogłoski „ą” czytanej po polsku i po śląsku jest niewielka. W rzeczywistości Ślązak dostrzeże różnicę, ponieważ jest ona nosową odmianą „o pochylonego”, pisanego jako „ó”.
– Staram się uprościć język śląski. Obecnie jest on bardzo skomplikowany, jeśli chodzi o litery i o diakrytykę. Można go jeszcze tak uprościć, że będzie podobny do języka polskiego, ale mimo wszystko można będzie wyraźnie czytać słowa po śląsku, ponieważ są z tym kłopoty – uczula prof. Jan Drenda.
Naukowiec stoi też na stanowisku, że gwary śląskiej nie da się jednolicie zapisać.
– Poza tym ona się zmienia, podobnie jak język polski. Teraz ludzie mówią inaczej po śląsku i po polsku niż pół wieku temu. Każdy język ma to do siebie, że ewoluuje. To jasne. Uczulam, że znaków diakrytycznych będzie mało, w zasadzie tylko wspomniane „o z kreską” – tłumaczy.
I jak dodaje, „każda część Śląska trochę inaczej mówi i pisze po śląsku, stąd jego praca odnosi się do regionu katowicko-bytomskiego”.
Autor podręcznika jest też zwolennikiem tzw. sycenia.
– Taka wymowa jest typowa dla tego właśnie regionu. Zamiast „sz” na końcu czasowników w II osobie liczby pojedynczej występowało i nadal występuje „s”. Tymczasem coraz częściej wymawia się „sz”. Ja nie jestem zwolennikiem takiej wymowy. Nasi ojcowie i dziadkowie zawsze mówili – „bydzies”, a nie „bydziesz” – niech tak zostanie – uczula.
Jest również zwolennikiem wykluczenia spółgłoski „cz”, a to dlatego – jak powiada, że w większości słów występuje „c” zamiast „cz”.
– „Corny”, a nie „czorny”. „Scur”, nie „szczur” – zwraca uwagę.
A na świąteczną lekturę proponuje krótką opowieść o „żyrandolkach na dole kopalni”, napisaną właśnie w uproszczonej wersji mowy śląskiej:
„Jesce niy tak downo, poradziesiąt lot tymu, kej na grubie do łobudowy chodników i pochylń, na dole, stosowano dużo drzewa, spotykało sie w wyrobiskach biołe, delikatne, zwisające figurki. Bóły to pleśnie drzewne, kere zwisały z kuloków, abo z kap drzewianych w starych, ale jesce wyntylacyjnie cynnych, wyrobiskach. Na jednyj z zawartych juz kopalń bóła tako staro pochylnia, keróm nazywano „pochylnia pod kościół”. Pochylnia ta łobudowano bóła cało w drewnie. Co meter stoły łodrzwia ze sztómpli i kapów, a wykładka bóła z kuloków. Drzewo to butwiało w wilgotnym zużytym powietrzu, kere płynóło tym wyrobiskym z łoddziału eksploatacyjnego. Właśnie z tych drzewianych, poziomo zabudowanych pod stropym, kap i kuloków, zwisały biołe, delikatne, kołyszące sie w płynącym tam powietrzu, pleśnie, tworzące kilku lub kilkunastocyntymetrowe łowalne figury podobne do żyrandoli. Wyglądały łóne jak wielke gruszki zawieszone na ciynkyj nitce. Tych zwisających pleśni bóło tysiące. Idąc tóm pochylniom, w świetle lampy górnicyj można bóło podziwiać wyłaniające sie z ciymności mniyjsze i większe klosze biołych pleśni. Trza prziznać, że widok bół bajkowy. Teroz w nowocesnych kopalniach węglo ciężko spotkać wyrobiska z takymi zwisającymi żyrandolkami. Przewożo zdecydowanie łobudowa metalowo. Na takyj łobudowie piykne biołe pleśnie niy wyrosnóm. Tam rośnie ino wszędobylsko rdza”.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Twój komentarz czeka na zatwierdzenie przez moderatora