Dziewiętnastu zmarłych i dwudziestu ciężko rannych. To była jedna z największych tragedii w historii polskiego górnictwa. Wydarzyła się na poziomie 500 w kopalni Mysłowice. W piątek, 4 lutego, mija 35 lat od tej katastrofy.
Tego też dnia w kościele pw. Ścięcia Św. Jana Chrzciciela o godz. 16.30 w Mysłowicach odbędzie się msza w intencji ofiar oraz ich rodzin.
Przyczyny katastrofy, do której doszło w 1987 r., zbadały dwa zespoły specjalistów. Wskazały one różne przyczyny zdarzenia, ale zgodnie stwierdzono, że zawinili ludzie.
Metan wybuchł o godz. 5.35. Okoliczności zdarzenia opisał nieżyjący już Bogdan Ćwięk w książce pt. „Podstawowe zasady bezpiecznego zachowania w wyrobiskach górniczych”.
Jak wskazał, w czasie eksploatacji ściany konieczne stało się usuwanie sekcji obudowy zmechanizowanej, a także skracanie długości przenośnika odpowiadającego za odstawę. Wykorzystano w tym celu palnik acetylenowy. To właśnie on miał doprowadzić do zapalenia się tzw. lontu metanowego. Jak ocenili eksperci z Głównego Instytutu Górnictwa – Kopalni Doświadczalnej Barbara, płomień przeniósł się do upadowej. Tam wzniósł się w powietrze źle zabezpieczony pył węglowy, który wybuchł. Skutkami objętych zostało 64 ludzi, z których 17 zginęło na miejscu.
Zdaniem ekspertów z Akademii Górniczo-Hutniczej, w czasie wykonywania prac przygotowawczych w ścianie podjęto się przestawienia transformatora elektrycznego zasilającego rejon.
„Brygada w ramach uproszczenia robót nie wypięła z urządzenia kabla zasilającego, a transformator usiłowano przesunąć przy pomocy kołowrotu linowego. W pewnym momencie transformator przewrócił się, wzbijając w lokalny obłok nagromadzony w tym miejscu źle zabezpieczony pył węglowy. Kabel zasilający został wyrwany z siedliska, powstał łuk zwarcia, który zapalił pył. W upadowej 2 było za mało pyłu kamiennego neutralizującego pył węglowy i wybuch przeniósł się do ściany oraz w inny rejon oddziału” – taką wersję przygotowaną przez specjalistów z AGH przedstawił Bogdan Ćwięk.
Jego zdaniem niezależnie od wersji wydarzeń został popełniony błąd. W pierwszym przypadku przed zapaleniem palnika spawacz powinien dokonać pomiaru stężenia metanu, a w drugim brygada transportowa powinna była wypiąć kabel zasilający z transformatora.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.