Wczesną jesienią Rick Perry, który od marca ub.r. pełni funkcję sekretarza energii w administracji Donalda Trumpa (odpowiednik naszego ministra energii) rozpoczął publiczną debatę na temat niezawodności i odporności sieci energetycznej. Przyczynkiem do tej dyskusji jest olbrzymia liczba zamykanych każdego roku bloków energetycznych zasilanych węglem lub paliwem jądrowym. Tylko w latach 2002-2016 w USA wycofano ponad 500 bloków węglowych, a w samym 2017 r. właściciele aż ośmiu reaktorów jądrowych ogłosili plany ich zamknięcia.
Pomimo zapowiedzi prezydenta Trumpa o końcu wojny z węglem i wycofania się z porozumienia paryskiego, spółki energetyczne pozostają sceptyczne wobec tych gestów. Bill Johnson, prezes Tennessee Valley Authority, federalnej korporacji zaopatrującej w prąd aż siedem stanów na południowym wschodzie, zadeklarował niedawno, że TVA nie będzie włączać ponownie wyłączonych wcześniej bloków węglowych.
Tylko do końca 2018 r. TVA wyłączy aż 5 z 11 węglowych elektrowni, co ma pomóc m.in. w osiągnięciu celu 60 proc. obniżki emisji CO2 w perspektywie najbliższych trzech lat. Johnson skarżył się też na wysokie koszty utrzymania tych instalacji i powiedział wprost (odnosząc się do decyzji Trumpa o cofnięciu niektórych antywęglowych ustaw jego poprzednika), że to nie regulacje, a rynek i stosunkowo tani gaz ziemny są przyczyną odejścia energetyki od węgla, a decyzja o zamykaniu ich elektrowni wynikała z kalkulacji, a nie z chęci sprostania wyzwaniom Planu Czystej Energii Baracka Obamy. TVA nie jest jedyną spółką energetyczną, która obrała taką ścieżkę i mówi o tym publicznie. Na liście znajdują się m.in. Duke Energy, która jeszcze 15 lat temu produkowała z węgla ponad 60 proc. całego sprzedawanego przez siebie prądu, a w 2016 r. już tylko połowę tego, oraz Appalachian Power, na której takie zobowiązanie wymusiła ekonomia, ale również klienci korporacyjni.
Rekompensaty Ricka Perry'ego
Wobec powyższego, żeby zatrzymać ten proces, Rick Perry zaproponował wsparcie na poziomie federalnym dla elektrowni węglowych i jądrowych, których produkcja miała być wynagradzana za sam fakt pozostawania gwarantem bezpiecznych dostaw prądu w czasie deficytu mocy z powodu np. klęski żywiołowej. Administracja Trumpa argumentowała, że dalsze wycofywanie elektrowni węglowych i atomowych stanowi zagrożenie dla niezawodności krajowej sieci energetycznej, co z kolei grozi bardzo kosztownymi (przede wszystkim dla przemysłu, ale również dla sektora finansowego czy branży usług dostarczanych drogą elektroniczną) przerwami w zasilaniu. Koncepcja sekretarza Perry’ego opierała się na rekompensatach finansowych dla elektrowni konwencjonalnych, które miały utrzymywać 90-dniowe rezerwy paliwa na wypadek wystąpienia anomalii pogodowychlub innych zakłóceń.
Dyskusja nad powyższą propozycją, znaną szerzej jako DOE’s NOPR (z ang. Zawiadomienie o proponowanych przepisach Departamentu Energii) trwała kilka miesięcy, a decyzja wiążąca w zakresie jej przyjęcia należała do Federalnej Komisji Regulacji Energetyki (FERC). Komisja odrzuciła jednak na początku stycznia plan Ricka Perry’ego, pomimo różnych nacisków ze strony administracji prezydenta. Zdaniem FERC nie ma żadnego związku między wstrzymaniem zamykania elektrowni węglowych i jądrowych a niezawodnością amerykańskiej sieci energetycznej. Nie ukrywam, że podzielam to rozumowanie, ponieważ argumenty przedstawione przez Departament Energii nie do końca się „spinały”, a ochrona sieci przed coraz częstszymi w USA klęskami żywiołowymi (huragany Harvey w Teksasie i Irma na Florydzie, atak zimy w Pensylwanii) powinna raczej iść w stronę zabezpieczenia sieci i słupów, a nie samych źródeł wytwarzania.
Demokraci w ataku na NOPR
Richard Glick, nominowany do Komisji reprezentant Partii Demokratycznej, określił NOPR jako multimiliardową subwencję ze strony rządu federalnego dla bankrutującej energetyki jądrowej i węglowej, wobec znacznie bardziej konkurencyjnych bloków gazowych, farm wiatrowych i instalacji fotowoltaicznych. I faktycznie, roczny koszt działania systemu wyceniono na ponad 10 mld dolarów. Dodatkowa fala krytyki spadła też na samego Perry’ego, który przyjaźni się z węglowym lobbystą Robertem Murrayem (o którym pisałem w Punkcie Widzenia w grudniu), podczas gdy największym beneficjentem NOPR miała być skupiona na wschodnim wybrzeżu energetyka na czele ze spółką First Energy, która jest jednym z głównych klientów węgla z kopalń Murray Energy. Co więcej, Steve Cunningham – dyrektor generalny w Departamencie Energii, odpowiedzialny za politykę energetyczną i dział analiz – jest byłym lobbystą First Energy.
Konflikt na linii Departament Energii – Komisja odbił się szerokim echem również na Starym Kontynencie, gdzie europejskie media głośno komentowały (zazwyczaj nieprzychylnie) plan sekretarza Perry’ego. W Polsce jednak ten wątek w zasadzie umknął publicystom, z drobnymi wyjątkami, a ci, którzy poświęcili mu chwilę, porównywali go do wprowadzonego u nas z końcem roku rynku mocy, ale raczej niesłusznie. Ratio legis spoczywające za polskim rynkiem mocy miało silne oparcie w faktach, gdzie niedofinansowana energetyka musi zawsze ustępować ze swoim prądem przed OZE (mającym sztucznie zapewniony rynek zbytu na całość produkcji), pozostając jednocześnie zabezpieczeniem na wypadek niekorzystnej pogody. Tymczasem argumenty Departamentu Energii poruszały zupełnie inne wątki, a i całe wykonanie przybrało formę pokracznego szukania na siłę motywów pod już wcześniej przygotowany plan suybsydiowania konkretnych podmiotów.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Propozycja sekretarza Perryego jest sensowna, ale z drugiej strony czy nie lepiej dotować magazyny energii?