 
							W Zaduszki wspominamy tragicznie zmarłych w kopalnianych katastrofach. Ale na Śląsku echa tych przykrych wydarzeń wybrzmiewają tak naprawdę na każdym kroku, przez cały rok, przez całe nasze życie.
Chyba każdy, kto dorastał w górniczej dzielnicy lub miał w swojej rodzinie/sąsiedztwie kogoś związanego z górnictwem, wie, jak mocno przesiąka się kopalnią i sprawami z nią związanymi. To ona bardzo często wyznacza rytm życia w takich miejscach – ulice zaludniają się, gdy górnicy rozpoczynają i kończą szychtę, o grubie dyskutuje się w domach, sklepach, na przystankach autobusowych, ale i w szynkach.
To oddziaływanie kopalni i zbudowaną wokół niej wspólnotę bardzo mocno czuć też w tragicznych momentach, kiedy dochodzi do wypadków, w których giną górnicy. Atmosfera wyczekiwania, akcja ratunkowa, tragiczna wiadomość przekazywana przez przedstawicieli kopalni, cisza, przenikliwy smutek, a na końcu uroczysty kondukt pogrzebowy – takie momenty pozostają w nas na długo.
Gdy sięgam pamięcią wstecz, doskonale widzę, że i na mnie, czyli osobie, która wychowała się w górniczych dzielnicach Rudy Śląskiej – Wirku i Bielszowicach – tragiczne wypadki na kopalniach i związane z nimi historie zawsze robiły bardzo duże wrażenie. Pierwsze wspomnienia? Wizyty z ojcem na grobie jego kolegi, który jako 19-latek tragicznie zginął w KWK Pokój, ale także sąsiad, który bardzo często, z ogromnym żalem, wspominał katastrofę w KWK Halemba z 1990 r., w której zginęło 19 górników, w tym jego bliski przyjaciel.
Wspomnienia wypadków w KWK Bielszowice i Halemba zostaną ze mną na długo
Pierwszy głośny wypadek w kopalni, który sam świadomie zarejestrowałem, to grudzień 1996 r. i KWK Zabrze-Bielszowice. Do dziś pamiętam zresztą nazwisko jednego z pięciu górników, którzy wówczas zginęli – pochowano go na starym, wireckim cmentarzu.
Ale idźmy dalej. Luty 2003 r., wybuch metanu w KWK Bielszowice – poszkodowanych zostało 35 górników (w tym 13 ciężko poparzonych). Tu ucierpiał ojciec kolegi. Ten wypadek odcisnął ogromne piętno na całej dzielnicy, dyskutowano o nim przez wiele miesięcy, a historia została nawet opisana w jednym z odcinków serialu „Katastrofy górnicze”, wyprodukowanym przez TVN.
Nie zapomnę też nigdy pewnego licealnego wyjazdu do Teatru Słowackiego w Krakowie w listopadzie 2006 r. Podczas powrotu autokarem do domu do uczniów i nauczycieli zaczęły spływać SMS-y i telefony o wybuchu metanu w KWK Halemba. Śmierć poniosło 23 górników (w tym ojciec jednego z uczniów z równoległej klasy w liceum), a wydarzenie do dziś uznawane jest za jedną z najtragiczniejszych katastrof górniczych w Polsce. Warto przypomnieć, że stało się to zaledwie kilka miesięcy po tym, jak w tej samej kopalni ratownicy uratowali uwięzionego 111 godzin pod ziemią Zbigniewa Nowaka.
Piszę o tym wszystkim nieprzypadkowo, ponieważ wiele osób o górnikach, ich ciężkiej i niebezpiecznej pracy, przypomina sobie tylko i wyłącznie wtedy, gdy media informują o kolejnej katastrofie w kopalni albo podczas lektury wspominkowych tekstów, które ukazują się na przełomie października i listopada. Warto jednak pamiętać o codziennym ryzyku, które podejmują ludzie, od których zależy bezpieczeństwo energetyczne kraju, zwłaszcza, gdy chce się zabierać głos m.in. na temat ich zarobków.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
 
								