Gdzie na Śląsku można jeszcze spotkać kolędników? Jakie potrawy jadali na Wigilię nasi dziadkowie i dlaczego Jukace z Żywca przypominają bardziej Indian niż górali? Kto chorzowski Skansen odwiedza przed Bożym Narodzeniem, ten na każde z tych pytań odpowiedź dobrze zna.
I tak też było na tegorocznej Wigilii w Górnośląskim Parku Etnograficznym w Chorzowie. Ci, którzy zechcieli przystroić domową choinkę własnymi wycinankami zamiast ozdobami z supermarketu, z entuzjazmem uczestniczyli w warsztatach rękodzieła bożonarodzeniowego, prowadzonych przez Urszulę Kopeć, twórczynię ludową z Rajczy. Inni delektowali się świątecznymi specjałami przygotowanymi przez Koło Gospodyń w bytomskich Stolarzowicach. Jeszcze inni mogli dołączyć do chóru kolędników, którym przygrywała Dygająca Kapela pod kierunkiem Stefana Mazura oraz Karo Przewłoki znanej z występów z kapelami Dejcie Pozór i Krzikopa.
Można było się też dowiedzieć, jak kiedyś obchodzono na Śląsku Wigilię i święta Bożego Narodzenia.
Skromnie i pobożnie
– U nas w Beskidzie bardzo skromnie. O prezentach nikt nie myślał, bo prezent jest tworem marketingowym, a przecież chodziło o przeżycie duchowe. Najważniejszy był ten talerz przy Wigilii. Symbolizował pogodzenie się z sąsiadem, z teściową, z rodziną, z żoną, z dziećmi. I to było sacrum, a nie jedzenie. Ono było drugorzędne. Nie jedzono ryb, za to gotowano barszcz czerwony, były jajka, był groch ugotowany z kapustą. To było jedzenie postne, bez żadnych tam dwunastu dań. Po kolacji szło się do obory z opłatkami, a o północy na pasterkę. W pierwsze święto się odpoczywało, bo to człowiek zjadł w Wigilię więcej niż zwykle – wspominał Paweł Kowalczyk, bartnik, w chorzowskim Skansenie doglądający bydła.
Irena Kusz z Koła Gospodyń w Stolarzowicach do dziś pielęgnuje tradycje kulinarne wyniesione z rodzinnego domu.
– W Bytomiu zawsze czekało się na pierwszą gwiazdkę, potem przychodził czas na rzykanie (modlitwę), siadało się do stołu i łamało opłatkiem. Na początek podawano siemiotkę, która akurat mi nie smakowała, ale zjeść trzeba było. Następnie kosztowano kartofli, kapusty z grochem i oczywiście karpia. Z czasem na naszych stołach pojawił się barszcz. Mój ojciec przywiózł ze sobą zwyczaj jedzenia kremu z groszku, ale w naszej okolicy w niektórych domach podawano na wieczerzy wigilijnej także zupę mleczną. Zwyczaje były więc różne i z biegiem lat się mieszały. Z tego, co zostało po świętach, robiło się na Sylwestra bigos – opowiadała stolarzowicka gospodyni.
– No i teraz mamy problem, w jaki sposób zdefiniować śląską Wigilię – wtórował jej Marek Szołtysek.
– Zwyczaje w tym regionie Polski nie są jednorodne, a jeśli chodzi o cały region, o województwo śląskie, to już wcale nie. Różnorodność zwyczajów jest ogromna. Ludzie często sami pytają „jakie w zasadzie są te nasze tradycje bożonarodzeniowe?”. Może poszukują nowych inspiracji? Pewne jest jedno, że w województwie śląskim istnieją dwie tradycje – cieszyńska i górnośląska. Śląsk Cieszyński jest malutki i tam dają o sobie znać wpływy czeskie. Na Wigilii króluje sałatka ziemniaczana, nawet zupa fasolowa. W tradycji górnośląskiej na stole wigilijnym pojawia się barszcz, dawniej gotowano siemiotkę lub moczkę. Jest jednak jeden element, który łączy tradycje kulinarne. To makówki. Zwłaszcza na Górnym Śląsku, jeśli ktoś nie ma makówek na Wigilii i nie ma od Dzieciątka prezentów, to tego już nie można uznać za śląską Wigilię, tak ten zwyczaj mocno przeniknął do naszej kultury – zaznacza Marek Szołtysek.
Jego Wigilie – jak sam powiada – są skromne, nawiązujące do dawnych zwyczajów i stosunkowo tanie.
– Mamy jabłka, gruszki i śliwki ususzone z własnego ogrodu. Kupimy tylko mak, mleko, rybę, kapusta jest już ukiszona w słoikach, żona sama bułki upiecze. Jak ludzie mi gadają, że święta są strasznie drogie, to ja się pytam, co wy jecie na te święta? Pewnie, że jak ktoś kupi daktyle, figi, do tego drogie trunki, to niech się nie dziwi, że będzie go to kosztować. Dobrze jest się przed zakupami zastanowić, czego rzeczywiście nam potrzeba – dodaje Szołtysek.
Z drugiej strony wigilijny wieczór bywa czasem jedyną w roku okazją, by usiąść do stołu z całą swoją rodziną. A poza tym, jak głosi stare ludowe porzekadło: jaka Wigilia, taki cały rok. Trudno więc nie popuścić przysłowiowego pasa.
A na Szczepana…
W Wigilię śpiewano kolędy. Dzień ten spędzano w gronie rodzinnym. Nie można było nawet wyjść poza zagrodę. Pierwsze święto również spędzano w domu. Odwiedziny zaczynały się na św. Szczepana. Wówczas w teren wychodzili kolędnicy. Na Śląsku nazywano ich pastuszkami.
Szczególnie barwne stroje mają kolędnicy z terenów Żywca. Jukace – bo tak ich nazywają – zgodnie z ludową tradycją wychodzą w teren na Sylwestra. O piątej rano w Nowy Rok w swoich kolędniczych strojach uczestniczą we mszy „dziadowskiej”, jedynym w swym rodzaju nabożeństwie odprawianym w ich intencji w kościele parafialnym w Żywcu-Zabłociu. Potem salwą z batów oznajmiają nadejście Nowego Roku.
Przepięknie prezentują się stroje Bałamutów ze Zwardonia. Barwne pióropusze, wymyślne maski, żwawe tańce i zaśpiewy przypominają bardziej amerykańskich Indian niż polskich kolędników. Ich kolędowanie wpisane zostało na Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego. W Skansenie pokazali, jak się „goni dziada”, czyli zło. W sukurs odzianym w barwne stroje młodzieńcom przychodzą konie i niedźwiedzie symbolizujące siłę i dostatek. Zwieńczeniem przedstawienia jest taniec koni i niedźwiedzi. Na rozkaz pachołków konie skaczą przez leżące niedźwiedzie, tańczą, po czym same padają jak martwe. Po chwili ożywają i tańczą ze zdwojoną energią. W ludowej tradycji taniec ten symbolizuje m.in. walkę dobra ze złem.
W zespole Bałamutów uczestniczą także Cygan i Żyd dla podkreślenia przekroju społeczeństwa, a także zbereźny fotograf, uosabiający zmieniającą się w szybkim tempie rzeczywistość. Kolędnicy z różnych zakątków naszego regionu zawsze różnili się przebraniem, rodzajem odgrywanych scen i akcesoriami. W grupach typowo kolędniczych na Śląsku występują zwykle: policjant, kominiarz, lekarz, górnik i niedźwiedź obtańcowujący panny.
Ci, którzy paradowali z gwiazdą, śpiewali kolędy, a tzw. herody odgrywały biblijne scenki o narodzeniu Dzieciątka Jezus i królu Herodzie.
Dużo by opowiadać o barwnych świętach Bożego Narodzenia w naszym regionie. Na pewno warto je kultywować, ponieważ wzmacniają więzi rodzinne i przekazują wartości budujące naszą tożsamość.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.