Była to najdłuższa akcja ratownicza w powojennej historii polskiego górnictwa. Przez 67 dni wszelkimi sposobami próbowano dotrzeć do dwóch górników, którzy po potężnym wstrząsie zostali uwięzieni w rejonie ściany 7 w pokładzie 409 na poziomie 1050 w ruchu Śląsk kopalni Wujek-Śląsk. Niestety ratownikom nie udało się dotrzeć do żywych.
Akcja rozpoczęła się 18 kwietnia, a skończyła 23 czerwca 2015 r. Od tych wydarzeń mija właśnie pięć lat. W tym czasie wiele się zmieniło. Ruch Śląsk przestał fedrować. Trafił do Spółki Restrukturyzacji Kopalń, gdzie trwa jego likwidacja. Nie ma już także Katowickiego Holdingu Węglowego, do którego należał ruch Śląsk. On także został włączony do struktur SRK.
Akcja rozpoczęła się zaraz po wstrząsie, który miał miejsce 18 kwietnia 2015 r. o godz. 0.16. Jego energię oszacowano na 4 × 10^9 J. Żeby zobrazować jego potęgę, można go porównać do wybuchu jednej tony trotylu pod ziemią. Należy dodać, że był on odczuwalny na terenie wielu miast województwa śląskiego.
W ocenie specjalistów wstrząs nastąpił w wyniku gwałtownego wyładowania energii skumulowanej w górotworze. Wstrząs uwięził pod ziemią dwóch górników: 36-letniego Marcina Szymańskiego i 44-letniego Lecha Szymczaka. Ich koledzy poszli na wyjazd, a oni zostali coś dokończyć w ścianie 7.
Szybkie i odważne decyzje
Ratownicy w pierwszych godzinach akcji próbowali ręcznie przebijać się przez wyrobiska prowadzące do ściany, które w wyniku tąpnięcia zostały mocno zaciśnięte. To nie dało efektu. Konieczne były szybkie i odważne decyzje, które – jak się potem okazało – sprawiły, że akcja w ruchu Śląsk zapisała się w historii polskiego górnictwa. Zespół ekspertów ustalił dwa warianty jej prowadzenia. Pierwszy zakładał wykorzystanie kombajnu, a drugi wykonanie odwiertu z powierzchni do poziomu 1050 m.
Determinację ratowników i pozostałych osób zaangażowanych w akcję można było zauważyć już w momencie przygotowywania kombajnu do drążenia nowego wyrobiska. Zwykle montaż takiej maszyny trwa ok. tygodnia, w ruchu Śląsk uporano się z tym w przeciągu trzech dni. Kombajn torował drogę ratownikom, którzy mogli prowadzić odwierty do sąsiednich wyrobisk, aby sprawdzić ich stan po tąpnięciu. Ratownicy wycinali także łuki obudowy chodnikowej oraz usuwali pozostałości po instalacjach zniszczonych w czasie tąpnięcia. Wszystko to odbywało się w arcytrudnych warunkach. Poza wysoką temperaturą i wilgotnością ratownicy działali w pokładzie, który jest zaliczany do IV – najwyższej – kategorii zagrożenia metanowego oraz do III – również najwyższej – kategorii zagrożenia tąpaniami. Właśnie ze względu na metan pracę trzeba było wykonać ręcznie. Wykorzystanie maszyn wiązało się bowiem z ryzykiem powstania iskry i zapłonu. Ratownicy, aby wyprzeć gaz z wyrobisk, stosowali specjalną piankę rozprężającą oraz przewietrzali je. Gdy tylko atmosfera pozwalała, zastępy rozpoczynały penetrację. Tak wyglądała akcja prowadzona pod ziemią.
Idealnie w punkt
Determinacji nie brakowało także na powierzchni. Pięć dni po wstrząsie rozpoczęło się wykonywanie odwiertu, który miał sięgać poziomu 1050. Wiertnica stanęła przy ul. Śmiłowickiej w Katowicach-Panewnikach. Za idealne wyznaczenie punktu, w którym należy rozpocząć wiercenie, odpowiadały służby mierniczo-geologiczne KHW. Szansa została wykorzystana w 100 proc. Z powierzchni trafiono idealnie w punkt, który założono. Wiertnica do tego miejsca dotarła 5 maja. Był to dzień wielkiej nadziei. Wszyscy liczyli, że za pomocą kamery opuszczonej ponad 1000 m w głąb ziemi uda się nawiązać kontakt z zaginionymi. Niestety w polu jej widzenia górników nie było. Później za pomocą specjalnego zestawu składającego się z mikrofonu i głośnika nadawano komunikaty. Niestety nie było odzewu. Po siedmiu dniach ratownicy zakończyli działania przy odwiercie. Akcja przeniosła się już wyłącznie pod ziemię.
13 czerwca, w 57. dniu akcji, ratownicy blisko wejścia do ściany 7 odnaleźli aparat ucieczkowy oraz kurtkę roboczą. To były pierwsze ślady po zaginionych górnikach. 15 czerwca ok. godz. 18 odnaleziono kolejną kurtkę, a po blisko trzech godzinach ciała sztygara i ślusarza. Dokonał tego zastęp z kopalni Wujek. Niestety ciał nie można było przetransportować od razu na powierzchnię. Dokonano tego tydzień później. W drodze z poziomu 1050 do nadszybia 36-letniemu Marcinowi Szymańskiemu i 44-letniemu Lechowi Szymczakowi towarzyszyli ratownicy, którzy ich odnaleźli.
Dzień później, 23 czerwca, o godz. 6.44 formalnie zakończono najdłuższą akcję ratowniczą w powojennej historii polskiego górnictwa. Kosztowała ona 21 mln zł. Łącznie było w nią zaangażowanych ponad tysiąc osób, w tym 742 ratowników.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.