- W jednym pomieszczeniu była zorganizowana spiżarnia, do której przekazywano wszystkie paczki. Był taki moment, że jedzenia było aż za dużo. Nazywaliśmy to Baltona, bo ludzie posyłali nam lepsze jedzenie niż nieraz jedliśmy we własnych domach – zauważa Henryk Tabiś.
Zdarzyło się na przykład, że ktoś posyłał z dołu mleko w proszku dla maleńkiego dziecka, bo żona nie mogła go nigdzie na górze kupić.
Rozdziałem i segregowaniem żywności zajmowali się sami górnicy, sprawiedliwie rozdzielano też papierosy, na początku przypadało sześć sztuk dziennie na głowę.
- Wszystko było tak świetnie zorganizowane, że po pewnym czasie dostawaliśmy regularne posiłki, jak w domu – opowiada Tadeusz Saternus.
Produkty spożywcze dla strajkujących przekazywały okoliczne sklepy, piekarnia i masarnia. Jacyś rolnicy oddali pół świniaka, ktoś inny zbierał pod kopalnią pieniądze.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.