W ciągu ośmiu lat podróżowania przemierzył już m.in. Papuę Nową Gwineę, Indonezję i Borneo, był w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Syrii i Jordanii, przedzierał się przez dżunglę Wietnamu i Laosu, smakował egzotykę Indii i Tybetu... Po każdej z tych wypraw 52-letni Mieczysław Bieniek, emerytowany górnik kopalni „Wieczorek”, zagląda do naszej redakcji z niesamowitymi opowieściami i kolekcją fascynujących zdjęć. W dwa dni po powrocie, tym razem z Afryki, wpadł do nas znowu z wrażeniami z ośmiu tygodni wędrówki.
Afryka jest marzeniem każdego prawdziwego podróżnika. Oczywiście, nie ta ulukrowana, wyzierająca z turystycznych folderów i reklam pięciogwiazdkowych hoteli. Przygodę z tym lądem rozpocząłem na egipskim lotnisku w Hurghadzie. Stamtąd udałem się do Kairu, miasta-molocha z prawie siedmioma milionami mieszkańców i konglomeratem kultur. „Zaliczyłem”, oczywiście, Muzeum Egipskie i piramidy w Gizie, ale prawdziwa przygoda zaczęła się w... ambasadzie Sudanu. Zamierzałem dotrzeć do objętej wojną prowincji Darfur, wstąpić do piekła tlących się od 100 lat konfliktów w tym sułtanacie. Potrzebowałem wizy – wspomina pierwszą przeszkodę.
Pokerowy blef
Dokument zdobył bezczelnym blefem. – W urzędzie zastałem Amerykanina, koczującego od 3 tygodni w oczekiwaniu na dokument. Pomyślałem: nie jestem wysiadującą jajka kaczką. Wchodzę i odstawiam teatr. Udaję zaskoczenie i radość, poufale klepię urzędnika po plecach i wykrzykuję: „Mohhamad, pamiętasz, jak studiowaliśmy medycynę w Warszawie?!” Blef był iście pokerowy. Kuzyn urzędnika rzeczywiście studiował przed laty w Polsce medycynę. Nazajutrz sudańską wizę miałem nie tylko ja, ale i Amerykanin, któremu przypisałem polskie korzenie – śmieje się Bieniek.
– Nie interesowała mnie podróż w konwoju z turystami z Europy. Wyjechałem poza Kair, wsiadłem do lokalnego pociągu. W wagonach z wybitymi oknami tłoczyły się całe rodziny. Po pół godzinie pociąg przypominał wysypisko śmieci. Ale ludzie pogodni, życzliwi, próbują ze mną rozmawiać, częstują tym, co mają – opowiada o kolorycie 18-godzinnej podróży.
Następny etap – Luksor
W Luksorze Mieczysław Bieniek nie tylko zanurzył się w magię starożytnych Teb. – Zajrzałem też do miejscowej szkoły. Uczyło się w niej 4,5 tys. dzieci, na cztery zmiany, po dwie godziny dziennie. Oprócz tablicy i kredy, zbiór „pomocy dydaktycznych” dopełniały dyscypliny, przypominające arsenał