W Polsce na polityce, medycynie i górnictwie znają się (prawie) wszyscy. Jak dalekie jest od rzeczywistości zadaje się potwierdzać news RMF, które podało w czwartek (27 sierpnia), że w gaszeniu podziemnego pożaru w kopalni węgla kamiennego Rydułtowy-Anna w Rydułtowach uczestniczy pięć ratowniczych zastępów... straży pożarnej!
Akcja jest prowadzona bardzo głęboko, bo aż 1200 metrów pod ziemią - donosi radio RMF.
"Strażacy są na miejscu od wczoraj. Wtedy podczas przeprowadzenia tzw. robót strzałowych, czyli czynności związanych z używaniem materiałów wybuchowych, podziemne czujniki zaczęły nagle wskazywać podwyższone stężenia niebezpiecznych tlenków węgla. Z zagrożonego rejonu wycofano 32 górników. Nikomu nic się nie stało. W tej chwili strażacy transportują na dół materiały, z których powstaną specjalne tamy przeciwwybuchowe. Postawią je w trzech miejscach, żeby szczelnie odizolować pożar".
W przeszłości bywało, że ogólnopolskie media w takich przypadkach, gdy dochodziło w kopalni X do pożaru endogenicznego (a z takim mamy do czynienia w Rydułtowach), informacje o takim wydarzeniu ilustrowały... pędzącymi do pożaru wozami bojowymi Państwowej Straży Pożarnej! Redaktorzy serwisu internetowego RMF postawili dla zilustrowania tego wydarzenia zdjęcie z... karetką pogotowia ratunkowego. Lepsze to od fotki ze strażacką sikawką, choć może sugerować, że wskutek zaistniałego na dole pożaru, ktoś mógł ponieść uszczerbek na zdrowiu.
Zasadniczo jednak (w Polsce przynajmniej) do gaszenia/opanowania pożaru endogenicznego w zakładach górniczych nie wprowadza się strażaków, gdyż takich w strukturach kopalnianego ratownictwa górniczego, ani też w Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego, najzwyczajniej nie ma. Neutralizacją pożarów pod ziemią zajmują się zastępy ratownicze, ale nie straży pożarnej. Zatem "strażacy" nie mogli transportować "na dół materiałów". Owszem, mogliby je transportować, ale tylko wówczas, gdyby paliło się coś co stoi na powierzchni!
Na wszelki wypadek przypominamy, że pożary endogeniczne nie powstają np. wskutek zaprószenia ognia, czy też iskry wywołanej niesprawną instalacją elektryczną. To nie człowiek jest generuje, lecz natura.
Pożar endogeniczny to tzw. samozapłon węgla. Węgiel kamienny ma zdolność do kumulacji ciepła. Jeśli tego ciepła się nie odbiera, a jest nadal dostarczany tlen, następuje wzrost temperatury. Sytuacja taka może trwać nawet miesiącami. Graniczną temperaturą jest - w zależności od rodzaju węgla - ok. 70-80 st. Celsjusza. Po jej przekroczeniu, wzrost temperatury do ok. 300 st. Celsjusza zaczyna postępować znacznie szybciej i wtedy właśnie mamy do czynienia ze zjawiskiem pożaru endogenicznego.
Takim pożarom często nie towarzyszy występowanie otwartego ognia, więc nawet gdyby były przenośne sikawki, to na niewiele by się zdały. Ogniska pojawiają się głęboko w złożu. Nie ma więc możliwości aktywnego gaszenia pożaru. Stosuje się metody pasywne, takie jak otamowanie i zamknięcie obszaru, w którym wystąpił pożar. Dodatkowo w obszar ten wtłacza się azot lub dwutlenek węgla, który w tych warunkach jest odpowiednikiem środków gaśniczych stosowanych przy gaszeniu pożarów na powierzchni ziemi.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Jakie radio ,taki news!
Autor artykułu pisze że pożar endogeniczny powstał na wskutek prowadzenia robót strzałowych a potem dokładnie opisuje że pożar endogeniczny to samosapłon pierwsza teoria wyklucza drugą
piątek 27 sierpnia ??