Znajomi nazywają go "jajcarzem". Jego kraszanki to prawdziwe dzieła sztuki. Były już nagradzane na wielu przeglądach i konkursach twórczości ludowej. Swoją pierwszą w życiu kraszankę Leszek Jęczmyk wydrapał ponad pół wieku temu. Był wówczas małym chłopcem i mieszkał z rodzicami w familoku na katowickim Burowcu.
- Na Wielkanoc ojciec dla zabawy pomalował jedno świąteczne jajko, a ja dziwiłem się, że w ogóle można jajka zdobić. Zafascynowało mnie to. Pomyślałem sobie, że pewnie i ja mógłbym robić kraszanki. Miałem zdolności plastyczne i w końcu się zmobilizowałem. Ile stłukłem przy tym jaj, tego nigdy nie policzyłem, w każdym razie dość sporo - wspomina Jęczmyk.
Za wielkanocne kraszanki zabiera się zwykle jesienią. Wówczas godzinami przesiaduje w jednym ze sklepów z nabiałem, przeglądając dziesiątki kobiałek pełnych świeżych jaj.
- Muszą być białe, najlepiej średniej wielkości, o gładkiej strukturze skorupy. Takie jaja trzeba następnie ugotować na twardo i zabarwić w wysokiej temperaturze za pomocą farb do tkanin. Zanim przystąpię do ich zdobienia, trzeba je jeszcze dokładnie wysuszyć. Trwa to przynajmniej trzy tygodnie. Za drapanie biorę się zwykle po Nowym Roku, tak żeby zdążyć do Wielkiego Postu - wyjaśnia.
Jeszcze 10 lat temu o życiowej pasji Leszka Jęczmyka wiedziała tylko załoga COIG, gdzie pracował do emerytury, znajomi i rodzina. Dopiero w 2006 r., kiedy sięgnął po prestiżowy tytuł Ślązaka Roku, wieść ta poszła w szeroki świat. Niejeden marzy o tym, aby mieć na własność chociaż jedna kraszankę wydrapaną przez Jęczmyka.
- Chociaż jedną! A ile to ja ich mogę zrobić? Ze 40 w roku i to wszystko. Ludzie nie zdają sobie sprawy, jaka to żmudna praca. Ale cieszę się, że im się moje kraszanki podobają. Wielu znajomych przechowuje je potem latami na pamiątkę, wyjmując przy okazji różnych spotkań. Najstarsze mają ponad 30 lat i dalej się świetnie trzymają, bo jajko w środku wysycha, nie psuje się - wyjaśnia.
Artysta posługuje się techniką rytowniczą. Jeszcze do niedawna drapał swoje kraszanki za pomocą zwykłej igły do szycia zatkniętej na patyczku. Teraz igłę zastąpiły różnej wielkości wiertła stomatologiczne.
- Jeden z moich kolegów wpadł na ten pomysł i faktycznie drapie się o niebo lepiej niż igłą. Proszę spojrzeć, robię kółko, trójkąt, linię prostą, idzie równiutko - pokazuje Jęczmyk.
Widać, że hobby pochłania go bez reszty. Ma też stoicką cierpliwość. Jeśli coś mu nie wyjdzie tak jak powinno, machnie co