W drugiej, co do wielkości ofiar, katastrofie drogowej w powojennej historii Polski, pod Żywcem zginęło 30 osób, wśród nich 27 górników. Do tragedii doszło 15 listopada 1978 r. w Wilczym Jarze - wąwozie schodzącym do jeziora Żywieckiego nieopodal Oczkowa.
Górnicy jechali do pracy, do kopalń: Brzeszcze, Mysłowice oraz Ziemowit. Zginęli także: wdowa po górniku, który dwa tygodnie wcześniej zginął w wypadku, oraz dwóch kierowców. Katastrofę przeżyło dziewięć osób.
Wiadomo, że tuż po godzinie 4.50 nad ranem dwa autobusy PKS - Autosany H9-03 wpadły w poślizg, po czym runęły z wysokości 18 m z mostu w Wilczym Jarze, wprost do jeziora żywieckiego. Śmierć poniosło trzydzieści osób, dziewięć udało się uratować.
W oficjalnym komunikacie Polskiej Agencji Prasowej, w oświadczeniu, pod którym podpisał się prokurator prokuratury wojewódzkiej w Bielsku-Białej, stwierdzono: "(...) przyczyną katastrof drogowych było niezachowanie przez kierowców prędkości bezpiecznej (poniżej 30 km/godz.) w chwili wjazdu na most i właściwej techniki jazdy, (...) co miało miejsce w szczególnie niekorzystnych warunkach atmosferycznych". W nocy temperatura spadła do minus 6 st. Celsjusza. Świadkowie mówili, że na drogach w pobliżu zbiorników wodnych "tworzyły się białe osady zamarzniętych kropel rosy".
Dziś, tragedię upamiętnia pamiątkowa tablica, postawiona tuż przy moście. Alfabetyczną listę zabitych otwierają i zamykają kierowcy: prowadzący pierwszy autobus - Józef Adamek - ojciec znanego boksera, Tomasza Adamka i drugi pojazd - Bolesław Zoń. Trzy najmłodsze ofiary miały 18 lat, najstarsza - 48.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.